29 września, 2006

Witamina u Witaminy











6 wrzesnia 2006 roku w poludnie Witamina (Gosia G., siostra Sylwii G.) wyladowala na Logan International Airport
w Bostonie. A oto krotka relacja fotograficzna z jej pobytu u nas:













25 września, 2006

NY, Federer i spolka

8,9 i 10 wrzesnia Nowy Jork stal sie nasz. Wsiadlysmy z Witamina w chinski autobus ($15.00) i po niecalych 4 godzinach podazalysmy juz ulicami China Town na najblizsze metro, bedac co krok zaczepiane ofertami kupna zlota, torebek i zegarkow. Kiedy po pomyleniu stron Central Parku w koncu zameldowalysmy sie w hostelu YMCA i przebralysmy w letnie ciuchy, zaczely sie dlugie, niezapomniane 3 dni, ktorych punktem kulminacyjnym byl final mezczyzn tenisowego turnieju wielkoszflemowego US Open (Rogeeeerr yeah!!)



Pierwszego dnia przedreptalysmy przez pare sklepow, znanych budynkow (wodospad i marmurowe toalety w Trump Tower, slynne "zelazko" na skrzyzowaniu ulic Broadway i 5th Avenue),
Brooklin Bridge, World Trade Center Memorial i pare kilometrow ulic dolnego Manhatanu.
Do hostelu dotarlysmy padniete i po goracym prysznicu szybko zapadlysmy w gleboki sen.






W sobote zwiedzilysmy m.in. Rockefeller Center, Empire State Building, Wall Street, wielkiego byka, ktory nie jest na Wall Street lecz na poczatku ulicy Broadway (nie ma jak zagubione turystki pytajace o byka...), kolejnych pare najwiekszych nowojorskich sklepow (w tym siedmiopietrowy Macy's i oszalamiajacy cenami Bloomingdale's w ktorych Witaminie i tak nic nie wpadlo w oko), Time Square, dworzec Grand Central z restauracja Michael'a Jordana oraz kolejne kilometry srodkowego Manhatanu.






W niedzielny poranek bylysmy zwarte i gotowe juz o 9 rano, i po wymeldowaniu podazylysmy prosto na Flushig Meadows. Po przybyciu na miejsce okazalo sie, ze jestesmy wczesniej niz wiekszosc organizatorow, a widniejaca na naszych biletach 12.00 nie jest godzina meczu finalowego, lecz otwarcia dnia...Z dlugosci kolejki wynikalo, ze setki ludzi i tak przyszlo wczesniej, by w pelni rozkoszowac sie cala impreza i sloncem, ktore choc z biegiem czasu zachodzilo za brzydkie chmury, to i tak przewazalo nad kortami i z nagromadzonych wszedzie, oprocz okolic kortow chmur, nie spadla ani jedna kropla deszczu.




Zanim zasiadlysmy na widowni glownego kortu Arthur Ashe Stadium, wydalysmy troche $$ na koszulki i czapeczki, bo jak na prawdziwa Ameryke przystalo- reczniki z nadrukiem US Open, bluzy i najlepsze gadzety byly w najwazniejszym dniu imprezy wyprzedane...
W oczekiwaniu na godzine "zero" podgladalysmy dajaca autografy Martine Navratilova, czesko-kanadyjski final juniorow (wygral Dusan Lojda) i holenderski final kobiet na wozkach inwalidzkich. Co prawda Andre'e Agassiego nie spotkalysmy, ale najwieksza niespodzianka czyhala jeszcze za rogiem...




Kiedy niedoczekanie Navratilova oraz jej kolezanki i koledzy z kortu skonczyli swoje przemowienia a juniorzy odebrali swoje puchary (i czeki), wszyscy ludzie powstali z miejsc by wysluchac hymnu amerykanskiego, wykonywanego "na zywo" z kortu przez fantastyczne trio Boyz II Men (!!). Nie dosc tego, podczas hymnu 40 Marines rozciagnelo amerykanska flage na cala dlugosc i szerokosc kortu, a tuz nad naszymi glowami przelecialy dwa mysliwce F-16 z US Air Force.
Gdy na korcie pojawil sie Roddick zawrzalo, ale gdy krol Federer postawil swoj pierwszy krok, publicznosc oszalala (a my z nia). Musze tu dodac, ze publicznosc moze w 50% zlozona byla z "czystych" Amerykanow, pozostale 50% stanowili ludzie z reszty swiata, ktorzy najwyrazniej zyczyli wygranej Szwajcarowi.
Kiedy panowie dogrzewali nadgarstki, operatorzy pokazali nam na wielkim ekranie krola golfu- Tigera Woods'a, kibicujacego Rogerowi w pierwszym rzedzie lewego naroznika. Tlum oszalal jeszcze bardziej (a my oczywiscie z nim). Widac go w bialej koszulce i czapeczce na poznizszym zdjeciu. Ja widzialam go na wyciagniecie reki (w rece lornetka). Oprocz Tigera, na widowni zasiedli Michael J. Fox, Seal z Heidi Klum, Jim Carrey, Ralph Laurent, Donald Trump z zonka, Eva Mendes i jeszcze pare szych, ktorych nie warto wspominac, bo zabrali nam-ludziom na budzecie, najlepsze miejsca.







Po emocjonujacym meczu, wygranym oczywiscie przez krola Rogera Federera, i wreczeniu obu panom czekow na zawrotne sumy pieniedzy, wystalysmy swoja kolejke do metra i po krotkim wymysleniu planu powrotu do Bostonu, wsiadlysmy w taksowke przy Grand Central. Biorac pod uwage brak znajomosci angielskiego u pana pakistanskiego taksowkarza, cudem udalo sie dobrze wytlumaczyc, dokad zmierzamy i jakie mamy ograniczenie czasowe i o 20.57 znalazlysmy sie przed naszym chinskim autobusem. Zdazylam jeszcze wrzucic pocztowki do skrzynki i punkt 21.00 wyruszylysmy z powrotem do Bostonu.